Ci co odeszli

Grażyna Jankowska

Tekst odczytany przez Agnieszkę Maliszewską – Zatorską, w trakcie Mszy Pożegnalnej: 

Drodzy Bliscy, Rodzino,
W imieniu Mamy chcielibyśmy Wam wszystkim podziękować za przybycie na Ceremonię Pożegnalną  Grażyny Jankowskiej.
Podziękować za dobre myśli, które płynęły do nas od tygodnia. 
Mama bardzo by się ucieszyła widząc Was wszystkich.
Odeszła w środę 17 stycznia, zamykając rozdział tego życia we własnym domu, który zbudowała. Wśród setek drzew, krzewów i kwiatów, które posadziła w ostatnich 40 latach. 
Odeszła trzymana za rękę przez trójkę swoich dzieci.
Mama była niezwykle rodzinną i ciepłą osobą, a dom który tworzyła był najprawdziwszym domem otwartym.
Zarówno ten łódzki, retkiński – z młodości, a w pełnym rozkwicie dom remiszewski, gdzie potrafiła ugościć każdego – rodzinę, znajomych i wszystkich pomagających w gospodarstwie.
Wreszcie w ostatnim okresie, podzieliła się swoją przestrzenią z tymi, którzy swoje domy opuścili w wojennej zawierusze.
Długo chorowała zmagając się z okrutną chorobą Parkinsona. Była bardzo dzielna w tej upokarzającej walce – znajdując siły z nieznanych pokładów – tak jak wcześniej, kiedy jej energia do kreowania przestrzeni, ciągłych zmian i ulepszania świata wokół siebie była niespożyta.
Odczuwamy wielką wdzięczność, że uwolniła się z ciała, które przestało być odpowiednie dla jej wspaniałego ducha.
Bardzo ją kochaliśmy.
 
Chcielibyśmy całą rodziną podziękować też tym wszystkim, którzy pomagali opiekować się mamą w chorobie.
Dziękujemy szczególnie wspaniałym opiekunkom, które oddawały serce Mamie:
Pani Izie
Pani Justynie
Pani Edycie
Pani Lubie
Pani Jarosławie
Pani Stefanii
Pani Jarosławie kuzynce
Pani Annie
Pani Marii
Szczególne podziękowania kierujemy do Pani Jarosławy Koval – Jasniskiej, która otoczyła Mamę głęboko serdeczną opieką przez ostatnie 2,5 roku, i która pożegnała wraz nami Mamę.
Dziękujemy też wszystkim, których nie sposób wymienić – w tym najbliższej rodzinie.

Grazyna Teresa Jankowska 1945_2024

Krzysztof Kunachowicz

WSPOMNIENIE o śp. Krzysztofie Kunachowiczu

20 listopada 2022 roku minęła 100 rocznica ślubu Heleny Bzowskiej i Andrzeja Kunachowicza.

Helena Bzowska była najstarszą córką Kazimierza Bzowskiego właściciela majątku Droginia i Wandy z Romerów.  Andrzej Kunachowicz pochodził z Biskupic Melsztyńskich nad Dunajcem, był legionistą i w owym czasie został już zawodowym wojskowym. W rodzinie najpierw urodziła się córka Teresa (Skarżyńska) a 5 lipca 1927 roku syn Krzysztof Jerzy.

Z uwagi na różne funkcje wojskowe Andrzej Kunachowicz często zmieniał miejsce pobytu, a wraz z nim przenosiła się rodzina, toteż Krzysztof urodził się w Toruniu. Do przedszkola i szkoły zaczął uczęszczać we Lwowie, gdzie ojciec został dowódcą 14 pułku Ułanów Jazłowieckich. Wszystkie wakacje matka z dziećmi spędzała w Drogini, przepięknie położonej nad rzeką Rabą. Tam też spotykała się liczna rodzina.

Pułkownik Kunachowicz został ranny i wzięty do niewoli we wrześniu 1939 r. i resztę wojny spędził w oflagu, żona z dziećmi schroniła się w Drogini.

Krzysztof jako młody chłopiec zaczął uczęszczać w Krakowie na tajne komplety oraz do szkoły zawodowej. Tam, na pytanie pewnego Niemca o życiowe plany, odpowiedział, że będzie inżynierem, na co usłyszał „wysoko mierzysz mój chłopcze”.

I tak też się stało. Po wojnie zdał maturę i wstąpił na Politechnikę na wydział elektrotechniki w Gliwicach, którą ukończył w roku 1952. Pierwszą pracę zaczął w Zakładach Radiowych im. Kasprzaka w Warszawie. Wkrótce jednak został przeniesiony do Zakładów Lotniczych w Mielcu. Tam związał się z lotnictwem na resztę swego zawodowego życia. Został też członkiem aeroklubu, gdzie ukończył kurs na pilota szybowcowego (w tym celu musiał m.in. zaliczyć skoki spadochronowe.)  Po ok 5 letnim pobycie w Mielcu przeniósł się do Instytutu Lotnictwa na Okęciu w Warszawie. Po pewnym czasie został tam kierownikiem  zakładu awioniki, którą to funkcję pełnił przez wiele lat, aż do swej emerytury. Brał udział w komisjach oceniających samoloty na zgodność z przepisami międzynarodowymi wg wytycznych ICAO,  a także w komisjach badających wypadki lotnicze. Razem z pilotami oblatywaczami testował też nowe urządzenia montowane w samolotach. Kilkukrotnie brał udział w wystawach lotniczych w Paryżu, skąd przywoził nie tylko specjalistyczne broszury ale też świeżą porcję z paryskiej „Kultury”. Był też zastępcą głównego konstruktora (w zakresie elektroniki) samolotu szkolno-bojowego Iryda. Krzysztof był ogólnie lubianym kolegą, cieszącym się autorytetem zarówno zawodowym jak i moralnym.

W roku 1961 ożenił się z Hanną Sławińską. Mieli dwoje dzieci córkę Joannę i syna Pawła. Przeżyli razem 61 lat wspomagając się wzajemnie w życiu rodzinnym i zawodowym. Lubił ruch i sport. Dobrze czuł się w górach, więc w czasach studenckich uprawiał wspinaczkę, był członkiem Klubu Wysokogórskiego. Świetnie jeździł na nartach. Miał uprawnienia sternika żeglarskiego, sam zbudował łódź żaglową, grał w tenisa. Pasję do nart przekazał swoim dzieciom (a dzieci wnukom). Udzielał się na rodzinnych obozach organizowanych w gronie przyjaciół, jako instruktor żeglarstwa i narciarstwa. Był wesoły, pogodny, niosący optymizm, dla każdego życzliwy, stąd powszechnie lubiany.

W roku 1980 włączył się od początku w działalność Związku Zawodowego Solidarność. Popierał przemiany zmierzające do obalenia rządów komunistycznych w naszym kraju i wierzył głęboko w pełne zwycięstwo. Brał czynny udział w zebraniach, na których dyskutowano drogi przemian przemysłu lotniczego w Polsce.

Poza pracą zawodową działał w stowarzyszeniu Rodzina Jazłowiecka, będąc przez wiele lat zastępcą przewodniczącego, przekazywał tradycję i pamięć o 14 Pułku Ułanów współczesnej jednostce WP w Stargardzie Szczecińskim.

Krzysztof Kunachowicz był człowiekiem głęboko wierzącym w Boga. Brał udział w spotkaniach Odrodzenia na Jasnej Górze organizowanych przez kardynała Wyszyńskiego, a później w Akcji Katolickiej przy kościele na Saskiej Kępie w Warszawie. Od pierwszej pielgrzymki Papieża Jana Pawła II do Polski brał udział w warszawskiej służbie papieskiej.

W roku w 1997 przeszedł na emeryturę. Odzyskawszy dom rodzinny żony Hanny i gospodarstwo Witkowizna, zabrane bezprawnie przez Reformę Rolną z 1944 roku, rozpoczął działalność rolniczą, którą z przyjemnością prowadził aż do końca swojej ziemskiej wędrówki. Zmarł opatrzony świętymi sakramentami, po ciężkiej choć niedługiej chorobie, w poranek Wszystkich Świętych 2022 roku.

Andrzej Lech Maliszewski -„Kuba”

Odchodzą najbliżsi. Jutro pożegnamy kochanego „Kubę” – Andrzeja Lecha Maliszewskiego. Był mentorem naszej rodziny. Niezwykle mądrym, zrównoważonym w osądach i prawym człowiekiem. Będzie nam brakowało jego poczucia humoru, deklamowanych z pamięci (zawsze trafnie do sytuacji) wierszy, charyzmatycznych żartów. Żegnamy szlachetnego człowieka, prawdziwego inteligenta starej daty.
Żegnaj Kubuś.

Andrzej Wojciech Jankowski

31 grudnia, po 71 latach życia – zmarł Andrzej Wojciech Jankowski.

Motto na jego stronie internetowej oddaje najlepiej oddaje pasję jego życia:
Dołączyłem do Tych, którzy umieją pomagać
Dołącz do nas. Warto działać!
Znajdziesz swoje DLACZEGO !

Na łowickich portalach „Łowicz 24” i „Łowiczanin” pojawiły się obszerne artykuły o jego postaci i aktywnej działalności :
31 grudnia zmarł Andrzej Wojciech Jankowski, założyciel i znany działacz łowickich struktur Solidarności, Kongresu Liberalno-Demokratycznego oraz Platformy Obywatelskiej.
(w zakładce wspomnienia)




Halina Teresa Janota Bzowska



Wczoraj 03. marca 2020 o godzinie 20:00 w czasie snu ustało bicie serca mojej Mamy. Odeszła w pokoju kochana osoba wielkiej życzliwości i pogody ducha. Jest mi smutno, choć dziękuję Bogu, że w tak miłosierny sposób pozwolił jej pożegnać się z uciążliwościami jej funkcjonowania w wieku 93 lat, obarczonym wieloma dotkliwymi niedogodnościami. W mojej pamięci pozostanie zawsze piękną i uśmiechniętą Mamą…
Jerzy Janota Bzowski


Zebraliśmy sią dzisiaj, żeby pożegnać, mamę, siostrę i przyjaciela.
Właśnie – PRZYJACIELA!
Sowiecka przemoc zabrała mamie nie tylko ojca, ale i najpiękniejszą część młodości. Walka o utrzymanie się przy życiu w stepach Kazachstanu pochłonęła jej lata szkolne. Po powrocie do zrujnowanego wojną kraju spotkała naszego ojca, który po opuszczeniu z fibrową walizeczką więzienia Urzędu Bezpieczeństwa próbował od zera budować nową egzystencję.
Życie niby we własnym kraju, ale w atmosferze systemowej i niezawinionej wrogości oraz degradacji pozycji społecznej wywoływało u niego uczucie goryczy, które siłą rzeczy udzielało sią młodej małżonce. Mimo to obydwoje zapewnili nam z bratem szczęśliwe dzieciństwo. Dzięki niezwykłej wprost lojalności mamy w stosunku do niełatwego człowieka, jakim był nasz ojciec, otrzymaliśmy wychowanie oparte na stabilnej skali wartości. Ta skala była czasem dość dotkliwie stabilizowana, jednak nigdy nie czuliśmy się potraktowani niesprawiedliwie. W tej kwestii rodzice byli zawsze zgodni i wyszliśmy z rodzinnego domu wyposażeni w dojrzałe, utrwalone przekonania i umiejętności. Dzięki temu udawało się nam przezwyciężyć w samodzielnym życiu bardzo wiele trudnych sytuacji.
Mama nie była osobą czułostkową, jednak zawsze, bez względu na oddalenie czułem jej przyjaźń. Nie inwazyjną, pouczającą lecz stale przychylnie obecną.
Każdy kto ją lepiej znał wie, że nigdy nie odmawiała spełnienia jakiejś prośby nie żądając niczego w zamian, chociaż wcale się to nie podobało ojcu.
Od życia nie oczekiwała zbyt wiele i największą radość sprawiało jej gdy mogła być po prostu przydatną. Niezliczona ilość zrobionych na drutach swetrów, bezowych tortów, wzorowo prowadzony dom i późniejsza ofiarna działalność w Związku Sybiraków są tego najlepszymi dowodami.
Dla wszystkich którzy się dzisiaj tutaj zebrali pozostanie na zawsze jej obraz jako osoby pogodnej i bezkonfliktowej.
Mama lubiła się śmiać i robiła to bardzo często.
Opuściła nas ale jestem przekonany że tam gdzie jest teraz, będzie swoim szczerym uśmiechem, jak dawniej, rozjaśniała otoczenie.
Jacek Janota Bzowski



W dniu 22 05 2015 zasnęła u siebie w Przatowie po ciężkiej chorobie Ania Szydzisz. Ania urodziła się 20 12 1954r w Łowiczu Była córką Teofila i Zofii Jankowskich.
W 2003r nabyła gospodarstwo w Przatowie gdzie w przyszłości miał  powstać  Dom Seniora. Marzenia przerwała choroba.
  Grażyna i Janusz Jankowscy

Jakże smutne jest odejście osób, które przecież jeszcze mogły uczynić tyle dobrego.
Znałem Anię jako osobę obdarzoną wielkim sercem, starającą się wykorzystać posiadane możliwości w szlachetnym celu. Była nadzwyczajnie łagodna a jednocześnie z determinacją realizowała swoje marzenia i dobrym świecie. Nie zrażała się niepowodzeniami i z uśmiechem i pokorą przyjmowała nieprzychylne okoliczności, ani na chwilę nie tracąc z oczu otoczenia, któremu mogłaby nawet w takiej sytuacji okazać bezinteresowną przychylność.
Promieniowało od niej stałe ciepło, którego nie tylko mnie będzie bardzo brakować.
Jacek Janota Bzowski



Pierwszego lutego 2015 zmarł, podążając za swoją żoną Tomasz Janota Bzowski, syn Tadeusza „Leśnika”. Był naszym przemiłym, serdecznym i kochanym bratem (stryjecznym).
Zachowuję go w pamięci jako człowieka pozbawionego złości i zawsze przychylnego, jak jego ojciec.



W dniu 15 września 2014 zmarła w Tarnowie, w wieku lat 74 Alfreda Janota Bzowska, żona Tomka, syna Tadeusza „Leśnika”.


Zmarł Józef Janota Bzowski


Józef Janota Bzowski w mundurze marynarza


Przy szachach

Pożegnanie Józefa Janoty Bzowskiego. Marynarza

Był ostatnim bohaterem wojennego  pokolenia odchodzących Janotów Bzowskich, którzy we wszystkich  broniach wojskowych służyli Ojczyźnie na wielu frontach poza Polską. Jerzy pilot poległy w 17 locie nad Bremą, z którego nie wrócił; Jan z broni pancernej na Bliskim Wschodzie i we Włoszech pod dowództwem generała Władysława Andersa; Tytus z 10 pułku dragonów pod generałem Stanisławem Maczkiem w Normandii, wielu innych w powstaniu Warszawskim. Korowód ten zamknął Józef Marynarz.
Mortlake to cmentarz z krematorium,  wśród  angielskiej szmaragdowej  zieleni i drzew w zimowej szacie,  gdzie spotkałam całą rodzinę Józefa. Trzy córki Wandę, Hanię, Mary i syna Pawła z dorosłymi dziećmi. Ledwie ich  poznałam po wielu latach, od czasów ślubu Mary około 15 lat temu. Dziewczynki,  wtedy druhny Mary,  wyrosły na panienki i chłopcy na dorosłych, pod wąsem młodzieńców. Z Warszawy przyjechał Jacek Bzowski z córką, Anią Tarnowską, chrzestną Józefa.

            Ceremonię spopielenia, z mrokiem na duszy, że nasz kochany Józek odchodzi w zaświaty, potęgował deszcz  w zimowym wcześnie zapadającym wieczorze. Gdyby choć jasność dnia rozświetlała ten cały rodzinny kondukt za sunącym się karawanem, może i na  sercu byłoby lżej żegnać naszego Józka-Marynarza.

            W hallu,  z trumną na podniesieniu z dużym wieńcem biało czerwonych róż i koszem dodatkowych do pojedynczego składania przez uczestników na trumnie, powitał nas utwór Szopena Bereceuse op 57.  Celebrantka Rosemary Taylorson odczytała eulogię tak cichutko, że  chyba tylko duch Zmarłego słyszał słowa o jego bohaterstwie i różach na trumnie w kolorze narodowym, polskim i dzieciach z wnukami obecnych. Jacek Bzowski odczytał po polsku Psalm Dawidowy 23,  przetłumaczony z angielskiego „The Lord is my Shepherd; I shall not want” „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego” . Piękne słowa, jedyne,  jakie wspominają Boga jako obrońcę, prowadzącego przez zielone pastwiska nad wody gdzie może odpocząć, który orzeźwia duszę, i wiedzie po właściwych ścieżkach. Psalm ten jest najczęściej śpiewany w kościołach nad trumną,  Jacek odczytał go z wielkim przejęciem i smutkiem. Życzeniem Józefa było tylko spopielenie, bez religijnych obrzędów.

            Pożegnania czytały po kolei córki. Mary ze łzami, przeczytała bardzo cicho wspomnienie o ojcu.  Może dowiem się  całości,  gdy mi prześle kopię, z pewnością ciekawą, bo przecież nie zwyczajne miał życie, od młodości poprzez wojnę i potem na obczyźnie.

            Wnuczki także szeptem czytały poemat o tęsknocie za  morzem Johna Masefielda (1878-1967),  zamieszczony w programie ceremonii „Muszę znów wracać  w morza, samotne morze i niebo. Prośbą moją jest wysoki statek, który mnie zawiedzie. gdzie wiatr morski śpiewa, wstrząsając  białym żaglami, i szara mgła wisi nad morzem w szarym jego mroku”. Piękny poemat, jakby przekaz dla  marynarza, którego ciągnie morska przygoda, dla którego wszystko co z morzem związane, jest drugim życiem.  Z taśmy odezwała się pieśń znanej wojennej śpiewaczki Very Lynn „The White Cliffs of Dover”. Anna, druga córka Józka przeczytała ‘Na radość i smutek” proroka Kahlila Gibrana, jak wszystko inne, ledwie dosłyszalnym szeptem, na szczęście zamieszczony w programie ze zdjęciami Józka, w mundurze marynarza. Przystojny był. Nie jedno  dziewczęce serce mocniej zabiło na widok takiego przystojniaka. Na innym, siedzi zamyślony nad szachami, w których był mistrzem i tylko przez grzeczność pozwalał szarmancko wygrywać. Znany był z tego i Janek o tym wiedział, choć nigdy nie stawał z nim do konkursu. Nie jeden raz spotykałam się z zażaleniami, że „ten Bzowski nikomu nie da wygrać”!

            Poznałam Józka w latach 60-tych, gdy odwiedził nas w domu przy Grasmere Avenue. Był jeszcze w sile wieku i bardzo przystojny z lekką siwizną. To on z Jankiem i Tytusem, po przejrzeniu „rzeki łącznikowych kartek” wypisanych przez naszego 12-letniego syna Jurka,  zdecydowali o wznowieniu Łącznika Rodzinnego w 1970 latach. Nad stołem kuchennym oparci łokciami, z wiarą w moje siły,  debatowali o ważności tego dzieła. Dopóki mu pamięć dopisywała, porządkował własne rodzinne wiadomości i wzbogacał nimi historię własnych tragedii wojennych i radości nowego pokolenia z niego zrodzonego.  Od dawna chorował, słuch zanikał, wzrok tracił, ale zawsze pogodnie znosił swoje dolegliwości, często nawet żartując. Jak kiedyś, gdy upadł na chodnik na ulicy. Podniesiony przez sanitariuszy i położony na miękkich poduszkach w szpitalu – opowiadał, że miał wrażenie znalezienia się w haremie otoczony pięknymi dziewczynami. Albo innym razem, też po jakimś upadku, wszystko go bolało. Kaszel go męczył,  w płucach kłuło, ręce poranił do krwi, z nosa się lało, ale poza tym czuł się doskonale. Taki był Józek.

            Urodzony 19 marca 1919 roku odszedł 26 grudnia. W angielski Boxing Day. Niespodziewanie. Według słów Hani czuł się całkiem dobrze.  Do Ireny, swojej bratowej, żonie Kazika, w Warszawie świątecznie zadzwonił. W kilka dni później trochę narzekał, ale to był dzień, w którym nie powinno się umierać, gdyż Boxing Day jest ważniejszy od wszystkich obowiązków, włącznie lekarskich. Doktor kilkakrotnie zawiadamiany o złym stanie Józka, nie dał się przekonać, że to jest naprawdę poważne wzywanie do chorego. 

            Telegram wysłany przez Jacka odnalazł mnie we Wrocławiu na świątecznych wakacjach z powiadomieniem o jego zgonie i prośbie Mary o mojej obecności na spopieleniu.

            Przy dźwiękach Nocturna Szopena każdy podchodził do trumny i z kosza z różami  wybierał po jednej, kładąc ją na wieku z wieńcem.

            Wybrałam białą różę.  Kładąc ją, w pożegnalnym geście dotknęłam trumny.  Stała jeszcze w miejscu, gdy wszyscy w pospiechu opuszczali hall, zaoszczędzając sobie  widoku odchodzenia Józka na zawsze.

Cześć Jego Pamięci.  

Kazimiera Janota Bzowska

Londyn 10 stycznia 2014.

Zmarła Maria Renata Kujda -z domu Janota Bzowska , córka Tadeusza JB i Wandy z Niemirków 14. października 2012 (ur. 1943) [lnia kielecka]



15 stycznia 2013 o 12.00, na cmentarzu południowym w Warszawie odbył się pogrzeb profesora Włodzimierza Zycha.
Piękne słowa pożegnały naszego wybitnego krewnego.
Pozostało po nim wielkie, wypełnione szacunkiem i wspomnieniami miejsce.

Notatka Poltechniki Warszawskiej
Zmarł prof. dr hab. Włodzimierz Zych Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w dniu 9 stycznia 2013 roku zmarł prof. dr hab. Włodzimierz Zych. Wybitny specjalista w zakresie fizyki jądrowej. Wspaniały orgnizator nauki i wychowawca młodzieży. Zasłużony nauczyciel akademicki. Uczony o wielkiej pasji badawczej i popularyzatorskiej. Wspaniały, życzliwy człowiek. Jego praca wniosła wielki wkład w dorobek Wydziału Fizyki PW. Rodzinie zmarłego składamy wyrazy głębokiego współczucia.




W dniu 15. sierpnia 2012 roku zmarła w Marl w Niemczech Elisabeth von Janota-Bzowski, wybitna malarka i graficzka. W listopadzie tego roku skończyłaby 100 lat.

Elisabeth była żoną  Jerzego Janoty Bzowskiego („z Hiszpanii”) i synową Władysława Pułkownika.

Tym samym wygasła linia Aleksandra.

Za Wikipedią

Elisabeth von Janota Bzowski z domu von Rupp (ur. 21 listopada 1912 r. w Kilonii, zm. 15 sierpnia 2012 w Marl) – niemiecka malarka, graficzka, projektantka znaczków pocztowych, wykonywała portrety znanych osobistości dla amerykańskich czasopism.

Życiorys

Elisabeth von Janota Bzowski znana jest w kręgach kolekcjonerów jako „Janota”. Rodzice wcześnie odkryli jej talent i w wieku 10 lat pobierała lekcje malarstwa. Pierwsze obrazy wystawiała już w wieku lat 17. Karierę kontynuowała w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracowała w branży reklamowej dla koncernu tytoniowego R.J. Reynolds, sieci hotelowej InterContinental oraz dla koncernów chemicznych DuPont i Bayer. Dla magazynów takich jak Time, Vogue lub Der Spiegel portretowała osobistości z życia politycznego, m.in.: Gerald Ford, Henry Kissinger i Franz Strauss. W latach 60 zdobyła popularność w Niemczech, biorąc udział w kampaniach reklamowych dla Burdy, C&A i firmy Henkel.

W Niemczech znana była przede wszystkim jako twórca znaczków pocztowych. Jej znaczki przedstawiały portrety postaci historycznych wykonane z niespotykaną skrupulatnością i zamiłowaniem do szczegółów. Ostatni znaczek poświęcony 125 rocznicy urodzin Hermanna Hesse wykonała w roku 2002 mając 90 lat.

W roku 1983 Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała zeszyt artystyczny, w którym Elisabeth von Janota Bzowski w towarzystwie Marca Chagalla, Salvadora Dalí i Andy Warhola, prezentowała swój symboliczny obraz. Przedstawiał on głowę białego konia jako symbol pokoju. Z grzywą splata się pięć różnobarwnych wstęg oznaczających pięć kontynentów.[1] Koń symbolizuje siłę, wierność w niebezpieczeństwie oraz wytrwałość. Te cechy i odwieczna służba u boku człowieka zawiera przekaz o wysokiej zawartości etycznej. Później, z okazji czterdziestolecia istnienia ONZ, został wydany blok 12 znaczków dzieła światowej czołówki artystów. Obraz z białym koniem został również wybrany do tej publikacji.

W roku 1957 w Santiago de Chile poślubiła Jerzego Janotę Bzowskiego stając się synową pierwszego męża Marii Pawlikowskiej JasnorzewskiejWładysława Janoty Bzowskiego.

Wyróżnienia

Jej znaczek „Dzień znaczka 1981” uznany został w konkursie poczty niemieckiej za najpiękniejszy znaczek roku, a potem wyróżniony w konkurencji międzynarodowej.

W roku 1982 znaczek „400 lat kalendarza gregoriańskiego“ zdobył ponownie w tym konkursie miano najpiękniejszego znaczka roku. W swej karierze Elisabeth wykonała prawie 30 znaczków pocztowych cenionych wśród kolekcjonerów jako „Janoty”.

Ci co odeszli s ostatnich latach


(część poniższych danych jest uzupełnieniem informacji zawartych w Zeszy-cie 4 Łącznika Rodzinnego. Informacje podajemy chronologicznie, liniami rodzin-nymi według kolejności jak w liniach rodowodowych – czyli zgodnie z zasadą przy-jętą w rozdziale 3 Policzmy się. Szersze informacje o ś.p. zmarłych można znaleźć w rozdziale 3 Policzmy się).

4.1. linia aleksandra brak danych (ostatnie informacje z roku 1910)
4.2. linia władysława pułkownika
Władysław JB (7.04.1885-1945) (Pułkownik) – syn Ambrożego Zygmunta i Heleny z Dobór-Muśnickich, ur. we Lwowie, mąż Heleny z Jordanów, więzień obozu kon-centracyjnego w Gross Rosen).
Helena JB (1895-4.06.1990) z Jordanów – żona, Władysława Pułkownika, więźniarka obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, zmarła 4 czerwca 1990 w Alicante, Hiszpania, pochowana na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Jerzy JB (1920-4.06.1994) – syn Władysława pułkownika i Heleny z Jordanów więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, zmarł w Alicante, Hiszpania. Po-chowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.+ Henryk JB (1890-1943) – syn Ambrożego Zygmunta i Heleny z Dowbór-Muśnickich, według niesprawdzonych relacji kolegów z obozu jenieckiego, w 1943 roku wywieziony z obozu jenieckiego zginął z rąk Gestapo.

4.3. linia Jana – syna Józefa Felicjana (3) (gałąź Anny)brak danych (ostatnie dane z roku 1843) Linia Jana była całkowicie pominięta w poprzednich Zeszytach Łącznika Rodzinnego oraz w drzewie genealogicznym, a także w Kronikach Rodzinnych Janotów Bzowskich.

4.4. linia hiacynta (4) (gałąź Kazimierza z Drogini i Cypriana) brak uaktualnionych danych
Maria JB (1905–1994), primo voto Zielińska, secundo voto Bohdanowicz – córka Jadwigi z Orzechowskich i Zygmunta JB, prawnuczka Cypriana i Elżbiety z Wielogłowskich, zmarła w Warszawie – na Solcu i tam pochowana.

Zdzisław Zieliński (?-1934) – pierwszy mąż Marii z JB.
Elżbieta Zielińska (?-1990) – córka Marii z JB Zielińskiej. Miała dwoje dzieci – syn zmarł tragicznie, córka przypuszczalnie jest za granicami kraju.

4.5. linia drogińska
Jacek JB (1899-22.07.1966) – syn Kazimierza JB z Drogini i Wandy z Romerów, doktor praw ożeniony z Marią Ciechanowską, zmarł w Krakowie.
Maria z Ciechanowskich JB (1905-1977) – żona Jacka, zmarła w Krakowie. Helena z JB Kunachowiczowa (1897-1970), córka Kazimierza JB z Drogini i Wan-dy z Romerów (patrz rozdz. 3 Policzmy się)
Franciszek JB (1910-1988) – syn Kazimierza z Drogini i Wandy z Romerów zmarł we Wrocławiu i tam pochowany.
Julia z Kozłowskich JB (1914-1987) – druga żona Franciszka, zmarła we Wrocławiu i tam pochowana.
Bronisława JB (1906-1997) – córka Kazimierza z Drogini i Wandy z Romerów przełożona klasztoru Wizytek w Krakowie.
Maria JB (1905-1999) – córka Kazimierza z Drogini i Wandy z Romerów zmarła we Wrocławiu i tam pochowana.
Maciej Nekanda Trepka (23.02.1929-17.07.2000) – syn Ludwiny z JB z Drogini zamężnej za Wojciechem Nekandą Trepka, pochowany we Wrocławiu (patrz rozdz. 3 Policzmy się).+ Stanisław Nekanda Trepka (1930-2005) – młodszy syn Ludwiny z JB z Drogini zamężnej za Wojciechem Nekandą Trepka, pochowany we Wrocławiu (patrz rozdz. 3 Policzmy się).4.6. linia Jana z Przemęczan (6)+ Andrzej JB (1911-1956) – syn Michała i Marii z Duniewiczów JB, zmarł w Krakowie. Pochowany w rodzinnym grobowcu Janotów Bzowskich w Krakowie+ Maria z Duniewiczów JB (1890-8.06.1964) – córka Edwarda Duniewicza i Zofii z Kraftów, żona Michała, matka Jana i Andrzeja JB, pochowana na cmentarzu we Wrocławiu.+ Józef Duniewicz (?-1990) (Zinek) – bratanek Marii z Duniewiczów JB, zmarł w Szczecinie w latach 1990-tych – wiadomość od żony Aleksandry Duniewicz ze Szczecina.
John Gleneross (?-24.04.1979) – ojciec Brygity Jacqueline Janoty Bzowskiej, żony Jerzego Janoty Bzowskiego zmarł w Liskeard i tam pochowany.
Stanisława JB ze Skołubów (1921-15.09.1998) – secundo voto Koba, zachorowała i nagle zmarła w Krakowie. Pochowana w rodzinnym grobowcu Janotów Bzowskich na cmentarzu Rakowickim.Linia Jana z Przemęczan
Wiktor Morawski (1854-1893) – mąż Janiny JB, córki Jana z Przemęczan i Natalii Wielogłowskiej – pochowany w Osieczanach – grób odnaleziony przez Kazimierę JB.
Jan Antoni Michał JB (24.06.1910-11.05.2001) – oficer Wojsk Polskich na Zachodzie pod dowództwem gen. Władysława Andersa we Włoszech, syn Michała i Marii z Duniewiczów, ur. w Rzeszowie zmarł w Londynie. Pochowany w War-szawie na cmentarzu na Służewie w rodzinnym grobowcu rodziny Majów, krewnych jego żony Kazimiery.
POŻEGNANIE:
Pamiętaj, jestem zawsze przy Tobie…Za krótko byliśmy z sobą, by się nacieszyć do syta.Za mało chwil nam było, by się o wszystko zapytać.Czas, jaki nam dano, przeleciał jak błyskawica na niebie.Dni nam wciąż było za mało, choć przywykliśmy do siebie.Nie odszedłem. Wciąż jestem przy Tobie. Twoje kroki jak zawsze śledzę. Nie myśl, że mnie nie ma. Jestem, gdzie byłem. Tam, gdzie zawsze, siedzę i za Tobą oczyma, jak zawsze czujnie wodzę. Nie myśl, że byłem. Ja jestem. Od Ciebie nie odchodzę i nie opuszczam Cię. Jak zawsze Cię otaczam opieką. Więc nie płacz. Pamiętaj, że jestem tak bardzo niedaleko, tak blisko, że tylko wspomnieniem dobrym po mnie sięgnij. Tak wiele ich w życiu naszym było, więc mi teraz przysięgnij, i mnie i sobie, że choć smutek nie raz Twe serce otoczy, spojrzyj na mnie, ale nie przez zapłakane oczy, bo mnie wtedy Ciebie żal i niewidoczną dłonią włosy Twoje głaszczę, i jak dawniej, okrywam Cię mojej miłości płaszczem, pod którym zaznałaś krocie spokoju, bezpieczeństwa, radości.Otrzyj łzy. Myśl o mnie serdecznie w godzinie samotności i pamiętaj, jestem przy Tobie. Słów moich nie zapomnij, przestrogi pamiętaj. Zmów pacierz. Idź śmiało naprzód. Życia się nie lękaj.Nie bój się. Jak zawsze za rękę Cię poprowadzę, moja miła. I chcę Ci zaufać, że będziesz odważna, jaką zawsze byłaś.
Kazimiera Janota Bzowska,20 maja 2001 r.

Ci co odeszli w ostatnich latach CZY NAPRAWDĘ? Nie chcę wierzyć, że odszedłeś w krainę cieni.Trudno się z myślą pogodzić, że ucichły Twe kroki na ziemi, bo wciąż spoglądam w miejsca tak dobrze mi znane. Krzesło w kuchni, fotel w pokoju wysiedziany. Tam moje oczy za Tobą biegną z przyzwyczajenia,Pragnę, by nigdy nie zgasły we mnie wspomnienia. Głosu Twego nie chcę zapomnieć. Tyle w nim było ciepła. Nie chcę, by się dźwięk jego rozpłynął, by pamięć po nim uciekła. Dziś tak bardzo za nim tęsknię, tak tęsknię, mój miły, za Tobą, za wszystkim, co jak w skarbcu kryło się w Twojej osobie, w Twoim sercu, w Twoich oczach jak aksamit miękkich. Za miłość, jak rękawiczka ciepłą nie starczy podzięki. I za wszystko. Za każdy dzień przeżyty przez długie, wspólne lata. Za słowa Twoje dobre. Te w modlitwę moją wplatam, by mi dodawały wiary, by przez życie prowadziły. Bym w nich znajdowała Ciebie, z ich mądrości czerpała siły.
Kazimiera Janota Bzowska, 29 maja 2001

I tylko wspomnienia pozostały…Tyle ich po drodze naszego życia było.I wszystko przeminęło. Wszystko się prześniło.Byliśmy wszyscy piękni. Młodość w nas kipiała. Chcieliśmy wynagrodzić to, co nam wojna zabrała,Co nam zabrały obozy, nieludzkie cierpienia. Przez te wszystkie lata tak wierzyłam szczerze, że mi tej radości życia nic już nie odbierze,
Nie wplecie w me życie z najbliższym rozstania. Wspomnieniem sięgam do pierwszych chwil niewinnych,Do rozmów bez treści, do flirtów dziecinnych. Do tych róż pachnących, w pudła pakowanych „Dla Panny Kazi”, aż z Londynu słanych. Dziś łza mi tamten obraz przesłania. Westchnieniem tylko do nich powrócić mogę, do wspomnień, jak róże, którymi słałeś życia mego drogę. I nie brakło w nim miejsca na Twe dobre słowa, choć z przekory nie zawsze ich byłam słuchać gotowa, ze zwykłej niewieściej przekory i pychy. Dzisiaj spoglądam we wszystkie miejsca tak mi bardzo znane, wsłuchuję się w Twoje słowa, tak nagle dobrze zrozumiane. Z Twojej mądrości siły pragnę czerpać, jak wodę ze zdroju. Twoich słucham słów, co jak pieśni duszę koją,troskliwych, jak trwać bez Ciebie w życiu tak nagle – niezaradnym, cichym.
Kazimiera Janota Bzowska, 11 czerwca 2001

Urywek mowy pogrzebowej księdza Kazimierza Grzymały MIC 21 maja 2001 w ko-ściele NMP Matki Kościoła na Ealingu nad trumną Jana Janoty Bzowskiego:

„Suche słowa wypisane w nekrologu tak mało mówią o człowieku, którego żegnamy. Każdy go znał jako Pana Jana. Pan Jan, przez swój wspaniały wiek, był dla nas wszystkich instytucją i takiego będziemy zawsze pamiętali. Często powtarzał, że jest dla niego rzeczą pewną, że już młodo nie umrze i tego przy-rzeczenia dotrzymał, bo do 91 lat brakowało mu tylko 44 dni. Jan Antoni Michał Janota Bzowski był przede wszystkim człowiekiem bardzo szlachetnym, dobrym mężem, ojcem, dziadkiem. Znany był z niewyczerpanej ilości kawałów na każdą okazję i sypał nimi jak z rękawa. Nimi wsławił się i teraz może rozwesela aniołków i świętego Piotra w niebie. Opuścił ten padół ziemski tak szczęśliwie, jak szczęśliwie układało mu się całe jego życie. Zmarł w domu, pod opieką żony, Kazi, która pielęgnowała go do końca. Pozostawił po sobie lukę nie do zastąpienia wśród rodziny, przyjaciół, młodzieży, dla której przez swój bystry umysł nigdy starym człowiekiem nie był. Wszyscy, Ci co odeszli w ostatnich latach którzy go znali, szanowali go i kochali. Bo taki był Pan Jan i taki w naszej pamięci pozostanie. Nie wszystko umiera, pozostały dobre, serdeczne po nim wspomnienia. A pozostawił ich bardzo dużo. Obdarowani nimi jesteśmy wszyscy. Cześć Jego pamięci!
Ks. Kazimierz Grzymała MIC, 21 maja 2001.

Pożegnanie Jana Janoty Bzowskiego przez Jego syna Marka Janotę Bzowskiego w kościele NMP Matki Kościoła na Ealingu
On Pop (1910-2001) So, Pop made it to 90. That’s the longest any man from the family has lived and it’s a testament to the love and care given by his wife. But Pop was not just old. He was wise, humorous, and had his wits about him until the very end. He was the kind of man who carried the traditions and values of a world long gone, a man of honour and integrity – a real gentleman. He was a man who had unspoken codes of conduct, a father who set the highest standards for achievement. As a son, I found myself constantly falling short on both counts. I wonder if I’ve spent my life trying to please him – sub-consciously, we do that… we try to emulate those we admire… we hide when we’re found wanting.I made my peace with Pop before he died; I brought a smile to his face; I let him know I’d got a few things right. But it was the differences of opinion that se-parated us. And it was the difference in approach and method that made Pop special and worth emulating. I think that’s what it was – I was conscious, even envious, of his inherent goodness and of his diplomacy, his subtlety and his restraint. And I think that’s what we all remember of him – he was a high-minded, gentle man.See you, Pop. Goodbye.
Marek Janota Bzowski,21 May 2000.

Przemówienie, które zostało wygłoszone przez syna Jana, Jurka JB w kościele NMP Matki Kościoła na Ealingu w Londynie podczas mszy św. nad trumną Jana Janoty Bzowskiego
A SON`S FAREWELLDear Friends,Today, all of us have come together, from around the country, and from across the seas, to share our grief, and to say farewell to my father. I know that Dad would have been very surprised to see so many people here, because, after all, he was a very humble, and unassuming person. He would have wan-Linia Jana z Przemęczan 183ted to know what the fuss was all about. Nevertheless, it’s very comforting for our family, to know that Dad was so well loved, and so well respected – and that he touched so many peoples` lives. I have a special place in my heart for my dad, and he will always be there to guide me. Today, he would not want us to be so sad; he would prefer that we celebrate his life, by thinking of happier times. I am really, very fortunate to have so many fond memories of my dad, many of which go back to my childhood days.I remember my dad, taking me by the hand, to my first day at school, and then, horror of horrors, promptly introducing me to the prettiest girl in the play-ground. I still remember her, she had long blonde hair, all tied up, in a pretty red bow.I remember Christmases at home, They were always full of surprises… One Christmas, Dad bought me a brand new bike. Another Christmas he ne-arly burned down the house when one of those clip-on candles he put on, fell into the tree.I remember weekend outings, and going to the local forests, to pick mush-rooms – but sorry, Dad would never let me tell you where that was.I remember rainy days, when Dad entertained us with endless card tricks. I didn’t know, until much later, that he was a member of the Polish Magic Circle – well, at least that’s what he told me – and I believed him.Dad taught me many things; he taught me how to play bridge, kierki, and chess. He was very good, especially at chess. He would always check-mate me in four moves, until, finally, he put me out of my misery, and showed me the counter moves.I remember getting a spanking once, but it was Marek`s fault; it al-ways was.I have so many happy memories of my dad. It was only much later on in life – now that I have my own family, my own home, and my own responsibilities – that I can properly reflect on, and appre-ciate, the sacrifices my mother and my father must have made, to make Marek and me feel so special, so wanted, and so loved, even though we really didn’t do anything to deserve it.My dad worked very hard to support his family, and to care for, and edu-cate his children. The post-war years were very difficult for him, as they must have been for so many of his generation. His circumstances had changed vir-tually overnight – he had been born into a proud and noble family in Poland, where he led a life of privilege, and gentility. Then the war broke out, and all of a sudden, his way of life changed forever. My dad didn`t dwell on the war, he was an officer and a gentleman, and he had done his duty. He would often shrug his shoulders, and say in Polish – „było, stało się” and then, he’d just get on with life. 184Ci co odeszli w ostatnich latachDespite all the early setbacks, he always managed to keep his sense of humour, and boundless optimism. It wasn`t long, before he was able to provide a home, full of warmth, joy, and happiness, steeped in Polish tradition and cul-ture, and always open to family, friends, and guests.
Mój Ojciec był prawdziwym Polakiem, kochał Polskę, i wszystko co polskie. Stale nam dzieciom mówił:że Polska jest najpiękniejszym krajem na świecie,że polska literatura, sztuka i muzyka jest najbogatsza,że Polacy są kulturalnymi i mądrymi ludźmi,że Polki są najzgrabniejsze i najładniejsze.Tato był również wielkim smakoszem. Uważał, że polska kuchnia jest lepsza od francuskiej, i nie dał się przekonać inaczej. Dla niego, nawet polskie ziemniaki lepiej smakowały. Ale taki był mój Tato.Tato był bardzo gościnny, i bardzo lubił zabawiać gości. Pamiętam jak opowiadał kawały, wspominał anegdoty, i zadawał zagadki, a goście śmiali się do łez. Miał do tego talent.Jest nam teraz bardzo żal, bo już go nie ma, ale żył długo, i szczęśliwie. Będę pamiętał na zawsze, nasze rozmowy, które zawsze zaczynały się identycznie. „Tato, jak się czujesz?” A on odpowiadał – „po japońsku, Jureczku, no wiesz, jako-tako”. Gdy przymrużę oczy, wyobrażam sobie, że Tato jest w niebie, siedzi w dużym, wygodnym fotelu, z resztą, tak jak u siebie w domu, a anioły dokoła śmie-ją się, bo Tato jeszcze raz opowiada kawały. Niedaleko, jest stół, pokryty zielonym suknem, z jednej strony siedzi pan Witek, po drugiej pan Adaś, i czekają na czwartego ochotnika do brydża. My father was a kind and gentle person, a patient father, a proud grand-father, a loving husband, and a true and valued friend. He lived his life accor-ding to the highest ideals of chivalry, family tradition, and moral obligation. He demanded only the highest standards from his children, challenged us to meet them, and set an example for us to follow. My father had a very long, and fulfil-ling life, and at the end, he was ready for its passing. We shall all miss him. May each and every memory of dear Pop, be a comfort to us, and bring us peace.Tatusiu kochany – śpij dobrze.
Jerzy Janota Bzowski, Londyn 21 maja 2000

Na drogę wieczną prochom Janka – w dzień pogrzebu w Warszawie. Może się Twoje marzenie spełniło, żeś w ziemi ojczystej mógł odpocząć sobie. Może Ci się nigdy nawet nie przyśniło, że w polskiej ziemi, nie w angielskim grobie otoczy Cię miłość tak wielu Ci bliskich. Zamiast angielskiej gliniastej ziemi, z utartym życzeniem “niech Ci lekką będzie”, grudkę wygłaskaną rękami własnymi kładę Ci tu obok. Inną niż te, jaką sypią wszędzie. Bo jest ona z Twojego ogrodu, który był Ci wszystkim,częścią Twego bytu, częścią domu Twojego,W którym znalazłeś spokój po latach tułaczych. W tym domu doczekałeś wieku sędziwego, był Ci on wpisany w Księgę Twoich Przeznaczeń.W nim zostawiłeś ślady swojego istnienia. Do garstki tej dodam szczyptę piasku poleskiego, z krainy, która zawsze miłą sercu memu zostanie. Obie grudki, jedna z Anglii, druga z Polesia dalekiego złączyły nas na długie życia szczęśliwe przetrwanie, za które Bogu składam słowa dziękczynienia. Śpij spokojnie Janku mój, kochany. Niech ta grudka polesko-angielska złączy się z ziemią ojczystą. Odchodzisz tylko ciałem, duchem pozostajesz z nami.Pamięć o Tobie na zawsze pozostanie mi bliską.
Kazimiera Janota Bzowska,Londyn – Warszawa 21 czerwca 2001

Jan Antoni Michał Janota Bzowski, był szlachetnym, dobrym człowiekiem. Dobrym mężem, ojcem, dziadkiem. Opuścił ten padół ziemski tak szczęśliwie jak szczęśliwie układało mu się całe Jego życie. Jeżeli to prawda, że tylko bogom jest dana najszczęśliwsza śmierć we śnie, to i on chyba tego zaszczytu dostąpił, bo we śnie zasnął we własnym domu, pod opieką żony, która pielęgnowała Go do końca.

Jeden z Jego kuzynów, mąż Barbary z Janotów Bzowskich z Linii drogińskiej Włodzimierz Zych, nad urną z Jego prochami, na cmentarzu na Służewie w Warszawie, gdzie został na wieczne odpoczywanie przewieziony z Londynu, tak przemówił:
Żegnamy Go jako przedstawiciela odchodzącego wspaniałego pokolenia dwudziestolecia, które umiało żyć i pracować nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla ukochanej ojczyzny. Pozostawił po sobie lukę nie do zastąpienia wśród rodziny, przyjaciół, młodzieży, dla której przez swój bystry umysł nigdy nie był starym człowiekiem.